wtorek, 31 sierpnia 2010
o przyjaźni
niedziela, 15 sierpnia 2010
siedziałem z Niemcem
w przedziale...
To właściwie był taki zniemczony Polak a la Podolski albo Klose. W każdym bądź razie urodził się na Górnym Śląsku i odwiedza czasem w Polsce rodzinę. Po polsku mówi jak, nie przymierzając – Benedykt XVI...
Niemiec jechał na wesele koleżanki. I aż kipiał z podekscytowania... Ale zdumiałem się jego otwartością . Właściwie to się nie tyle zdumiałem co zadumałem. Bo oto zaczęliśmy rozmawiać, właściwie to on zaczął, bo ja "staropolskim zwyczajem" wścibiłem no w gazetę... "Co tam piszą w gazetach?"- zapytał.. No ... troche mnie zatkało, ale bąknąłem najpierw coś o krzyżu przed pałacem, potem o Kasperczaku, zaczęliśmy rozmawiać, zeszło nam na sport, różnice kulturowe w kontekście organizacji przyjeć weselnych i ostatecznie na to że Polacy nie lubią Niemców i że są pamiętliwi... no bo są pamiętliwi – tego już mojemu rozmówcy nie mówiłem, ale mam wrażenie, że bardziej myślą o przeszłości niż o przyszłości... poza tym są nadęci i napuszeni, mają o sobie wysokie mniemanie, lubią szafować hasłami i jeździć po emocjach... poza tym mają skłonnosci do niczym nie skrępowanej jazdy bez trzymanki nie bacząc na konsekwencje ... Niemiec optymistycznie stwierdził, że trzeba trochę czasu, a wszystko się zmieni... ja, choć z natury jestem optymistą nie podzieliłem jego poglądu... Jakoś tak ostatnie zamieszanie z krzyżem na to wpłynęło...
ale ja nie o Polakach miałem , tylko o Niemcu... otóż Niemiec jak już opowiedział mi o swoim życiu (kończy uniwersytet – odpowiednik polskiego AWF-u, zaczyna pracę za miesiąc) i o tym, że jedzie na wesele koleżanki i że jest szczęśliwy...znienacka wstał i zaczął ściągać koszulę.... potem podkoszulek, spodnie buty i skarpety – następnie zapytał mnie czy potrafię wiązać krawat, nie potrafiłem, więc zapytał pana w środku wagonu, potem ubrał się w różową koszule, weselne ciuchy, opryskał dezodorantem i widząc ogólną konsternację w wagonie zapytał głośno : "No i jak?!?" - wszyscy wybuchnęli śmiechem i zaczęli bć brawo. Poprosił mnie jeszcze o zrobienie zdjęcia, żeby się sobie przyjrzeć – co ozywiście z uśmiechem wykonałem. Gdy wychodził wszyscy się uśmiechali i życzyli wspaniałej zabawy.
I tak sobie myslałem – ile trzeba, żebyśmy my też mieli trochę takiego luzu, swobody , dystnsu do siebie, pogody ducha. Czy to jest kwestia dobrobytu , kultury , czy czegoś jeszcze? O ile łatwiej byłoby żyć.
Dawno, bardzo dawno nie słyszałem, by ktoś mi powiedział, że jest szczęśliwy.
* * *
I tak zastanawiałem się nad naszym... ekhm... narodem...
Podobno mamy dobre cechy , i czasem się one ujawniają w ważnych momentach historyczych – są przebłyski dobroci i mądrości i jednosci– jak na przykład po śmierci papieża, czy tuż po katastrofie smoleńskiej , w życiu codziennym może przy Wielkanocy albo Bożym Narodzeniu coś tam widać – ostatecznie zawsze jednak okazujemy się pieniaczam i awanturnikami. Jak to mówią "nie wykorzystujemy momentów", "tracimy szansę".
I to co zostaje na wierzchu to samo zło – zawiść, niezgoda, pycha... a dobro? Chowa się po kątach by za jakiś czas znowu się pokazać... ale tylko na chwilkę...
piątek, 6 sierpnia 2010
cóż....
czwartek, 5 sierpnia 2010
"Jak to jest być dupkiem" -
wtorek, 3 sierpnia 2010
"obrona" krzyża
Tymczasem wszyscy ci, którzy mogliby coś zdziałać umywają ręce. I zaczynają uprawiać "spychologię" - to nie my, to oni są za to odpowiedzialni. Ksiądz Arcybiskup Nycz posłął na pożarcie kilku młodziutkich księży, którzy byli totalnie bezradni wobec zastanej sytuacji i wyraźnie nie wiedzieli jak się zachować wobec ewidentnych ataków histerii...
* * *