Jako że szykuje się od września reforma przygotowana przez panią minister Hall , która na pierwszy rzut oka wygląda dziwacznie . Za Gazetą Prawną - "W pierwszej klasie liceum uczniowie dokończą naukę przedmiotów rozpoczętych w gimnazjum. Przez kolejne dwa lata będą rozszerzać wiedzę z 2-4 wybranych dziedzin. Kto wybierze profil humanistyczny, nie będzie się uczył fizyki,chemii czy biologii którą zastąpić mają takie bloki tematyczne jak: zdrowie i uroda, śmiech i płacz czy woda – cud natury. Komu zamarzy się kariera ekonomisty lub inżyniera o powstaniu listopadowym ostatni raz usłyszy w wieku 13 lat.".
Pomyślałem chwilę jak wyglądałaby taka reforma, gdybym to ja miał ją wprowadzać. Puściłem wodze fantazji wpisując się na pewnym forum internetowym. I oto efekt, założenia "mojej reformy". Chociaż ktoś już słusznie zauważył, że to raczej byłaby rewolucja:
Pomarzyć zawsze można.... prawda? :
- zblokowałbym poszczególne przedmioty ucząc w kontekście - np. blok humanistyczny mógłby zawierać język polski, historię, elementy filozofii,historii sztuki, drugi blok mógłby zawierać biologię, chemię i fizykę , matematyka chyba musiałaby być osobno, byłby też blok 'społeczny', blok 'sportowy rozszerzony o temat zdrowego życia... itd... dałoby to możliwość uczynienia wiedzy bardziej praktyczną i użyteczną - historia łączona z polskim pozwoliłaby zupełnie inaczej odbierać taką n.p. literaturę, biologia wyjaśniana przez chemię i fizykę - i wiedzy rzeczywiście mniej ale nieco bardziej praktycznie i w szerszym kontekście, całościowo - łącząc różne przedmioty.
- postawiłbym na twórczość niż na odtwórczość - priorytetem byłaby kreatywność, umiejętność samodzielnego, niezależnego myślenia, interpretacji, wyciągania wniosków, umiejętność komunikowania się i formułowania myśli , wyrażania poglądów, dyskusji, pracy w grupie... o!
- totalna zmiana metod nauczania - postawiłbym w pierwszym rzędzie na pracę warsztatową -wiedza do której się dochodzi a nie 'otrzymuje' w podręczniku i nauczycielskiej pogadance - przez zabawę , eksperymentowanie, doświadczenie, własną pracę - wywaliłbym z klas te karne rzędy ławeczek - (bo potrzeba miejsca na pracę warsztatową) - wystarczyłyby krzesła z pulpitami, które można by było dowolnie grupować i jakieś blaty robocze wzdłuż ścian,
- zmiana metod musiałaby owocować zmianą relacji na lini nauczyciel-uczeń na - że tak powiem - bardziej poziomą... (Carl Rogers się tu kłania) czyli: 1. nauczyciel byłby takim 'wspieraczem w rozwoju' nie ukrywającym się za swoją rolą zawodową, 2. stawiałby na akceptację , zaufanie - większy akcent na poznanie ucznia jako osoby, 3. empatia i widzenie sytuacji z perspektywy ucznia -raczej pozwolenie uczniom na większą samodzielność... wzajemne inspirowanie się niż wygłaszanie "ex catedra" i podawanie gotowej wiedzy w przeraźliwie nudny sposób...
- niech dzieciaki siedzą nawet tą godzinę dłuzej w takim klimacie (nie trzeba będzie zwalniać tyle kadry w obliczu niżu demograficznego) - ale 'prace domowe' musiałyby przejść do historii... samodzielna praca w szkole mogłaby wystarczyć...
- oczywiście minima programowe byłyby określone, a w dwóch ostatnich klasach ok 20% zajęć byłoby przeznaczone na poszerzanie wiedzy wg indywidualnych predyspozycji (humaniści, ścisłowcy, artyści , sportowcy itd)
- kadrę należałoby odpowiednio pszeszkolić do takiej pracy -zmienić optykę, wyselekcjonować. A i dobrze by było lepiej zapłacić ;)
Wizja idealna:)... nauczanie przez doświadczanie, przyjazne w każdym calu, partnerskie, Sterników światu wydające.
OdpowiedzUsuńEch, czemu na to gotowi są głównie uczniowie???
Po dziś dzień mam w pamięci każde wyjścia nauczycieli po za ramy i autorytet jaki potrafili zbudować na partnerskiej postawie. I gdy na takowy autorytet trafiłam, nie mogłam się zbłaźnić niewiedzą nawet przy mało przychylnym mi temacie.
Ech .. ale to bardzo dawno było:) Teraz świadomość inna, autorytetów pewnie więcej, niebawem sprawdzę na mym pierworodny co dokładnie w trawie piszczy:)
chyba nikt nie jest gotowy - to musiałaby być rewolucja - rozpirzyć wszystko i układać od zera... wszyscy by byli w szoku, byłby płacz , zgrzytanie zębów i masowe protesty... ale historia może przyznałaby rację? ;)
UsuńMogę się wypowiedzieć niemerytorycznie i emocjonalnie?
OdpowiedzUsuńNie, żebym w czambuł negował wszystko, ale tak szczerze i po przejściach?
a czemu Ty się mnie pytasz o zgodę? w internecie jesteśmy! :)
UsuńPani Minister jest idiotką! :D
Usuńno rzeczywiście emocjonalnie... i chyba w czambuł wszystko zanegowałeś przy okazji ;)
UsuńA bo widzisz, już się na ten temat tyle nagadałem, że mam dosyć - groch o ścianę i wcale nie chodzi o marny poziom nauczycieli, bo sam wiesz, że z tym wcale nie jest tak źle. Może powiesz, że rodzice nie dorośli, dzieci są złe i nauczyciele niedouczeni? Przecież tak nie powiesz, bo to nie prawda i obaj o tym wiemy. To w czym do cholery problem, żeby to wreszcie zadziałało? Może by tak np. zlikwidować to całe ministerstwo, na czele z idiotami tam pracującymi i będzie dobrze?
OdpowiedzUsuńco do nauczycieli ugryzę się w język bo na dzień dzisiejszy nie byłbym obiektywny (ostatnio toczyłem boje)- a wiem, że są na tym świecie i w tym kraju wspaniali nauczyciele, choć mam wrażenie, że moje miasto omijają szerokim łukiem...
OdpowiedzUsuńmyślę że największy problem jest w obyczaju, przyzwyczajeniu (po obu stronach "katedry") i w metodzie - zmienić coś takiego, to albo metodą małych kroków przez dziesiątki lat, albo zacząć wszystko od zupełnego nowa.... z nowym podejściem, nowymi ludźmi, innym finansowaniem - od sześciolatków poczynając żeby nie wpadły w stare przyzwyczajenia - a że się nie da, to możemy sobie pomarzyć i w tej sferze jest moja notka...
Całe szczęście, u mnie dotknie to już wnuków, o ile będą - zostało mi 2 wywiadówki do odbębnienia, a kolejna reforma naszych dzieciaków już nie dotyczy. Pamiętasz jak poprzednie miały wyglądać? Miały być programy autorskie, wewnątrzszkolne systemy nauczania, zintegrowane programy, rozwijanie zainteresowań, nowe techniki, wykorzystanie nowych badań i osiągnięć - zostało tylko realizowanie minimum programowego, przepełnione klasy, cięcie zajęć pozalekcyjnych a z zainteresowań to jedynie to, co i tak uczniowie sami sobie wyrwą w ramach możliwości rodziców. Nauczyciele ręce załamują, kwalifikacje mają o wiele wyższe niż wymagania, a możliwości realizacji żałosne. Wszyscy pracują w myśl zasady "wolna rączka, ale w trybach", dobrze jeżeli na tyle sensownie że niczego nie psują.
OdpowiedzUsuńWięc jeżeli nauczyciele są sensowni, system miał założenia sensowne, rodzice chcą dobrego kształcenia i uczniowie są tacy jak zawsze, to kto do ciężkiej Anieli zawinił i kto przeszkadza szkołom sensownie funkcjonować?
No, wypowiedziałem się niemerytorycznie i emocjonalnie, teraz sobie popatrzę :D
powtórzę: moim zdaniem obyczaj i przyzwyczajenie... bo jednak ludzie lubią chodzić utartymi ścieżkami... kto by chciał eksperymentów?
OdpowiedzUsuńPięknie brzmi.
OdpowiedzUsuńWidzę jedno ale: dziecko jest dzieckiem, zainteresowania zmienia. Wyuczy się tej wiedzy biologiczno-fizycznej i co z nią zrobi? Ile potem straci czasu, by się przekwalifikować? Ileż więcej wysiłku będzie musiało włożyć? Ile obecnie znasz osób, które pracują przy tym, czego się wyuczyły i ani razu nie zmieniły branży? :)