wtorek, 31 sierpnia 2010

o przyjaźni

Dawno wybrzmiały już echa dyskusji n.t. książki Domosławskiego o Kapuścińskim... ale jako, że jestem świeżo po lekturze – kilka myśli, coby nie uciekło w niepamięć:
otóż rzeczywiście – po przeczytaniu książki zmieniło mi się patrzenie na Kapuścińskiego – inny jest jego obraz w moich oczach – i chyba ani lepszy ani gorszy... ani bardziej prawdziwy. Bo zdaję sobie sprawę z tego, że "prawda o Kapuścińskim" jest przefiltrowana przez autora biografii... A mam wrażenie, że Domosławski założył sobie parę szczególnych filtrów. Tak sądzę. I choć wykonał potężną dziennikarską robotę jakąś tendencyjność jednak widać...
po pierwsze jest to tedencja do zrobienia z Kapuścińskiego totalnego konfabulanta i , że tak powiem- szukania dziury w całym, po drugie chciał Domosławski pokazać gościa nie tyle umoczonego we współpracy z dawną władzą i ustrojem PRL , co przez ten ustrój do głębi ukształtowanego, po trzecie mam wrażenie że chciał Domosławski w imię "prawdy" pokazać w swojej książce wiele negatywnych cech pisarza, jego wad i słabości, nie pokazując dla równowagi pozytywów (albo nie chciał, albo uznał, że tych było już wiele w innych publikacjach). Pokazując te słabości wchodzi na tereny bardzo intymne ... posługując się często domysłami i niedomówieniami - rzeczywiście – trochę na poziomie prasy brukowej – i tu zgadzam się z krytykami Domosławskiego i jego "dzieła", i z porównaniami do książki Zyzaka o Wałęsie. Mechanizmy są w każdym bądź razie podobne. No ale osiągnął Domosławski to , że będę patrzył na Kapuścińskiego z pewną taką ostrożnością.
* * *
Ale tak naprawdę to chciałem napisać o przyjaźni. Bo i we wstępie i w zakończeniu swojej książki Domosławski o swojej przyjaźni z Kapuścińskim pisze, w tekście też można znaleźć kilka odwołań – jednak w powyższym kontekście dziwi mnie to całe dzieło ... Bo tak nie pisze przyjaciel. Nie w takim tonie.
I w związku z powyższym zacząłem się zastanawiać: o co chodzi w przyjaźni?
I kilka refleksjii – luźnych i nieuporządkowanych...
pierwsza myśl: relacja przyjaźni wiąże się z otwarciem – przed przyjacielem otwieram serce, duszę, mówię mu o rzeczach, którym nie powiedziałbym innym, dzielę się rozterkami, wątpliwościami, mówię również o swoich wadach (które normalnie człowiek stara się jednak ukryć , zatuszować).... otwartość – bo przed przyjecielem jest się bardzo prawdziwym.... autentycznym, nie stawia się granic – jak w ogólnych relacjach – a jeżeli są granice to jest ich o wiele mniej – przyjaźń zasadza się na zaufaniu i szacunku, przyjaciel bowiem jest powiernikiem, z którym gdy rozmawiam – ufam, że nie wykorzysta tego co mówię ani przeciwko mnie ani w swoim interesie... zaufanie wiąże się z odpowiedzialnością drugiej strony...
bo przyjaźń to więź szczególna – Goleman pisze o pętli emocjonalnej, swoistym przepływie emocji, który zaczyna się w mojej głowie kończy w umyśle drugiej osoby – przyhodzą mi tu na myśl takie pojęcia jak współodczuwanie, solidarność (o solidarności może jutro?).
i - last but not least – wchodząc w ten szczeglny rodzaj więzi emocjonalnej – człowiek po prostu ufa i ma przekonanie, że przyjaciel to ktoś komu na tobie zależy – zawsze pomoże i nigdy nie będzie przeciw tobie, chyba, że to "bycie przeciw" jest w twoim interesie – podoba mi się definicja pewnego amerykańskiego profesora psychologii :
" przyjaciel, to ktoś, kto widząc że jesteś pijany i bliski tego, by wejść na stół i zaśpiewać, dyskretnie odciągnie cię na bok, aby cię uchronić przed realizacją tego zamiaru"
jak w świetle tego co powyżej wypada Domosławski pisząc o przyjaźni z Kapuścińskim?
Moim zdaniem blado... bo jeżeli rzeczywiście był przyjacielem to pisząc swoją książkę bardzo się tej przyjaźni sprzeniewierzył.... w kazdym bądź razie –ja nigdy bym takiego – pożal się Boże – przyjaciela mieć nie chciał...
* * *
tu można prześledzić debatę o książce, tu wypowiedź, która jest bliska mojemu punktowi widzenia, a tu opinia żony pisarza




niedziela, 15 sierpnia 2010

siedziałem z Niemcem

w przedziale...

To właściwie był taki zniemczony Polak a la Podolski albo Klose. W każdym bądź razie urodził się na Górnym Śląsku i odwiedza czasem w Polsce rodzinę. Po polsku mówi jak, nie przymierzając – Benedykt XVI...


Niemiec jechał na wesele koleżanki. I aż kipiał z podekscytowania... Ale zdumiałem się jego otwartością . Właściwie to się nie tyle zdumiałem co zadumałem. Bo oto zaczęliśmy rozmawiać, właściwie to on zaczął, bo ja "staropolskim zwyczajem" wścibiłem no w gazetę... "Co tam piszą w gazetach?"- zapytał.. No ... troche mnie zatkało, ale bąknąłem najpierw coś o krzyżu przed pałacem, potem o Kasperczaku, zaczęliśmy rozmawiać, zeszło nam na sport, różnice kulturowe w kontekście organizacji przyjeć weselnych i ostatecznie na to że Polacy nie lubią Niemców i że są pamiętliwi... no bo są pamiętliwi – tego już mojemu rozmówcy nie mówiłem, ale mam wrażenie, że bardziej myślą o przeszłości niż o przyszłości... poza tym są nadęci i napuszeni, mają o sobie wysokie mniemanie, lubią szafować hasłami i jeździć po emocjach... poza tym mają skłonnosci do niczym nie skrępowanej jazdy bez trzymanki nie bacząc na konsekwencje ... Niemiec optymistycznie stwierdził, że trzeba trochę czasu, a wszystko się zmieni... ja, choć z natury jestem optymistą nie podzieliłem jego poglądu... Jakoś tak ostatnie zamieszanie z krzyżem na to wpłynęło...


ale ja nie o Polakach miałem , tylko o Niemcu... otóż Niemiec jak już opowiedział mi o swoim życiu (kończy uniwersytet – odpowiednik polskiego AWF-u, zaczyna pracę za miesiąc) i o tym, że jedzie na wesele koleżanki i że jest szczęśliwy...znienacka wstał i zaczął ściągać koszulę.... potem podkoszulek, spodnie buty i skarpety – następnie zapytał mnie czy potrafię wiązać krawat, nie potrafiłem, więc zapytał pana w środku wagonu, potem ubrał się w różową koszule, weselne ciuchy, opryskał dezodorantem i widząc ogólną konsternację w wagonie zapytał głośno : "No i jak?!?" - wszyscy wybuchnęli śmiechem i zaczęli bć brawo. Poprosił mnie jeszcze o zrobienie zdjęcia, żeby się sobie przyjrzeć – co ozywiście z uśmiechem wykonałem. Gdy wychodził wszyscy się uśmiechali i życzyli wspaniałej zabawy.


I tak sobie myslałem – ile trzeba, żebyśmy my też mieli trochę takiego luzu, swobody , dystnsu do siebie, pogody ducha. Czy to jest kwestia dobrobytu , kultury , czy czegoś jeszcze? O ile łatwiej byłoby żyć.

Dawno, bardzo dawno nie słyszałem, by ktoś mi powiedział, że jest szczęśliwy.

* * *

I tak zastanawiałem się nad naszym... ekhm... narodem...

Podobno mamy dobre cechy , i czasem się one ujawniają w ważnych momentach historyczych – są przebłyski dobroci i mądrości i jednosci– jak na przykład po śmierci papieża, czy tuż po katastrofie smoleńskiej , w życiu codziennym może przy Wielkanocy albo Bożym Narodzeniu coś tam widać – ostatecznie zawsze jednak okazujemy się pieniaczam i awanturnikami. Jak to mówią "nie wykorzystujemy momentów", "tracimy szansę".

I to co zostaje na wierzchu to samo zło – zawiść, niezgoda, pycha... a dobro? Chowa się po kątach by za jakiś czas znowu się pokazać... ale tylko na chwilkę...

piątek, 6 sierpnia 2010

cóż....

mamy nowego prezydenta - a życie płynie dalej...

zerkając jednym okiem na uroczystości związane z zaprzysiężeniem, zastanawiałem się jakie są moje oczekiwania wobec tego pana. I ze zdumieniem stwierdziłem , że niezbyt wygórowane. Bo i niewielkie ma prezydent uprawnienia. Zatwierdza, ratyfikuje i reprezentuje.... Ale w tym reprezentowaniu jest cały szkopuł - ważne, żeby nie pchał się gdzie nie trzeba a był tam, gdzie należy...i potrafił dostosować do bieżacej sytuacji, i żeby potrafił współpracować ,wspierać, unieść się ponad podziały i nie był prezydentem "partyjnym" . Tylko tyle i aż tyle. Chodzi o to, żeby robił swoje.

Natomiast w sprawach wewnętrznych dobrze, żeby sobie wziął do serca hasło swojego największego oponenta z czasów kampanii wyborczej, które ostatecznie okazało się pustym frazesem: Koniec wojny polsko-polskiej... warto to hasło odkurzyć i nadać mu właściwe znaczenie , uczynić z niego program, przynajmniej na początek prezydentury - uważam że jest taka potrzeba i ta potrzeba jest nagląca... jak to zrobić? ja nie wiem, ale to w końcu nie ja jestem prezydentem...

Było o oczekiwaniach - teraz będzie o marzeniach - marzy mi się prezydent który jednoczy... jest liderem emocjonalnym - takim, który wyczuwa atmosferę, ma taki "słuch emocjonalny",empatię, stara się być bliski, umie podawać rękę.... i jednocześnie jest liderem nawigatorem - ten potrafi się odnaleźć w chaosie, zawsze sprawdza czy kierunek jest właściwy, jest niezależny i potrafi koordynować, prowadzić -ale niekoniecznie jak trybun ludowy, raczej dyskretnie i z umiarem -tak jak pisał Lao Tse "O wielkim przywódcy ludzie powiedzą - "sami to zrobiliśmy" .. i żeby się nie dawał wciągać w polityczne gierki (co już niestety miało miejsce). Wytrawnych politycznych graczy mamy w naszym kraju zdecydowany nadmiar, cierpimy natomiast na deficyt mężów stanu.... ale stać się mężem stanu to bardzo długa droga....

Kim bedzie Komorowski? Na dziś dzień Bóg jeden wie - wszystko od niego zależy -na początku drogi jest tabula rasa i może sobie wszystko mądrze poukładać. Czy mu się uda? Oby....

Kiedyś może wrócę do tej notki... i chciałbym się ucieszyć, że się spełniło - i to jest ostatnie marzenie

* * *

Co do naszej rozmowy w poprzednim wątku, to cóż -nadaję "stąd" -z mojego świata - na mój świat składa się cała masa życiowych doświadczeń, podjętych decyzji, przyjętych wartosci, przeczytanych książek... miało na ten świat wpływ wychowanie, mieli spotkani ludzie i ci bliscy - rodzina i przyjaciele, i ci spotkani przypadkowo - i dlatego jestem "zależny" i wydaje mi się że każdy jest - jako taki tutaj piszę i z takiej pozycji komentuję cokolwiek... może z czasem zrozumiem co to znaczy "niezależność" - na dziś twierdzę , że nie ma czegoś takiego...

natomiast z dystansem jest już nieco lepiej, w miarę jak przybywa lat, przybywa dystansu do wielu spraw, choć tak naprawdę sam nie wiem- czy to dobrze, czy źle??


czwartek, 5 sierpnia 2010

"Jak to jest być dupkiem" -

pyta europoseł Migalski na swoim blogu (zainteresowanych odsyłam ale nie zachęcam - wpis z z 3 sierpnia)

W każdym bądź razie autor chciał w swoim wpisie zastosować prostą i aż nazbyt widoczna sztuczkę manipulacyjną , by zdyskredytować swoich politycznych przeciwników (znaczy wyborców PO, bo przeciw nim była skierowana notka). Na czym sztuczka polegała? Otóż przytacza najpierw prostą historyjkę (w slangu wywierania wpływu zwaną metaforą, jednak z metaforą poetycką nie ma ona nic wspólnego) - jest to skecz , którego konkluzją i punktem kulminacyjnym jest pytanie zawarte w tytule niniejszej notki, po czym europoseł "wraca do rzeczywistości" i zadaje pytanie wyborcom PO: jak się czujecie?
W domyśle wiadomo - wszak w myślach jeszcze brzmi pytanie ze skeczu, które jest mocnym akcentem. Sztuczka prosta, żeby nie powiedzieć prostacka. I pewnie ostatecznie nikt z siebie dupka zrobić nie dał ale autor miał satysfakcję i pewnie poczuł się lepiej - ubliżył, poniżył...

Jerzy Sosnowski najpierw w Klubie Trójki, a później na blogu cytuje Aleksandra Kamińskiego - wielkiego harcerza, pedagoga i wychowawcę, przywódcę Szarych Szeregów i żołnierza AK - kopiuję i wklejam, bo to co pisał Kamiński jest dziś bardzo aktualne i jak ulał pasuje do bieżącej sytuacji w Polsce, gdzie obecnie (zresztą nie tylko obecnie ) mamy takie małe piekiełko ...

Mnie się poniższy cytat kojarzy bardzo jednoznacznie, ale myślę że każdy polityk powinien wziąć sobie ten tekst do serca, wydrukować bądź zapisać w kalendarzu jako memento... Bo czyż nie widać dzisiaj takich prostych czarnobiałych podziałów i demagogicznych komunikatów: my - dobrzy, oni źli bo nie tam gdzie my, my - patrioci, oni zaprzańcy...my - szlachetni - oni -dupki.... Wystarczy jeden, dwa dni poobserwować sobie życie polityczne

teraz wspomniany cytat z Aleksandra Kamińskiego...
czy z kimś/ czymś się Państwu nie kojarzy?

„Jedną z najprzykrzejszych właściwości życia partyjnego jest jakieś szatańskie otumanienie mózgów, które czyni z ludzi ongiś rycerskich, honorowych i uczciwych – ogłupiałych fanatyków, którzy we wszystkich innych partiach i stronnictwach politycznych, prócz własnego, dostrzegają tylko podłość i zdradę, fałsz, nikczemne intencje, nieudolność i złą wolę – oraz przekonani są, że najstraszniejsze ruiny i klęski spotkać są gotowe ojczyznę z rąk każdego z ich przeciwników politycznych”.

wtorek, 3 sierpnia 2010

"obrona" krzyża

chwilę pooddychać świeżym powietrzem...

adrenaliny ci u nas dostatek... dziś chyba wszystkim dostarczyli jej "obrońcy krzyża"

wstyd mi ... po prostu wstyd... to jeden z takich momentów , kiedy będąc członkiem Kościoła Katolickkiego zastanawiam się - gdzie ja jestem i co ja tu robię? Ci rozhisteryzowani fanatycy odgrywający spektakl nienawiści w imię obrony krzyża - to moi "bracia i siostry"? Oni są tam gdzie ja? Czy oni jeszcze pamietają że na krzyżu umarł Jezus? I że krzyż jest symbolem miłości , pokory, uniżenia, oddania ?

Myślę, że nikt w ostatnich czasach bardziej nie sprofanował tego znaku jak dzisiejsi "obrońcy" i ich poplecznicy.
Nie wiem ile osób po dzisiejszych wydarzenia odejdzie od Kościoła. Myślę , że będzie ich trochę. To jest antyewangalizacja w czystym wydaniu.


Tymczasem wszyscy ci, którzy mogliby coś zdziałać umywają ręce. I zaczynają uprawiać "spychologię" - to nie my, to oni są za to odpowiedzialni. Ksiądz Arcybiskup Nycz posłął na pożarcie kilku młodziutkich księży, którzy byli totalnie bezradni wobec zastanej sytuacji i wyraźnie nie wiedzieli jak się zachować wobec ewidentnych ataków histerii...

Dla mnie osobiście potrzeba teraz mocnego głosu Koscioła... głosu , który po pierwsze sprzeciwiłby się używaniu tego znaku do politycznych gierek ( że takowe ma miejsce wystarczy chwilkę posłuchać ostatnich wypowiedzi rzecznika PiS-u Mariusza Błaszczaka czy też Jerzego Wenderlicha z SLD), po drugie przypomniałby symbolikę znaku krzyża, po trzecie pokazał jasną drogę wyjścia stał się twardym i rozsądnym mediatorem, a przynajmniej wyraził swoje zdanie, które znaczyłoby więcej niż "to nie nasza sprawa". Bo na razie jest wielkie pfff... i każdy mówi co innego - mało tego - dochodzi do szantażu "dajcie gwarancję będzie porozumienie" - bo przecież porozumienie podobno było czyż nie? Kuria, Kancelaria, harcerze i duszpasterstwo akademickie...i znalazło się godne miejsce i miała być tablica upamiętniająca. Dzisiaj wszyscy przegrali. Każdy mówi co innego. Najbardziej mi żal młodych. Tych harcerzy co ten krzyż postawili w porywie serca. Potem doszło do zawłaszczenia tego symbolu i w moim mniemaniu toczy się teraz cyniczna gra krzyżem. Gra, która nikomu nie wyjdzie na dobre. A życzę, żeby najmniej wyszła na dobre tym, którzy próbują na tym krzyżu zbić polityczny kapitał.

* * *





cytat na dziś - Jan Paweł II - we Wiedniu 1983:

"Krzyż znaczy: miłość silniejsza jest od nienawiści i od zemsty, lepiej jest dawać, aniżeli brać, angażowanie się jest skuteczniejsze od czczego stawiania żądań. (...) Krzyż znaczy: miłość nie zna granic – rozpocznij od tych, którzy są najbliżej ciebie, i nie zapominaj o tych, którzy są najdalej."